czwartek, 27 lutego 2014

Na słodko

Mamy dziś Tłusty Czwartek. Jedno z Twoich ulubionych świąt. "Raz, nie zawsze!" - mówiłaś, zjadając kolejnego pączka. Najlepiej takiego z konfiturą malinową z Cukierni Staropolskiej. W zeszłym roku się spóźniłyśmy, nie było Twoich wyczekanych pączków. 

Wczorajszy wieczór spędziłam z Babcią na pieczeniu drożdżowych rogalików. Wspominałyśmy Cię. Tobie zawsze wychodziły takie pyszne, równiutkie, idealne. Nasze trochę nieporadne, ale pełne starań. Jesteś z nas dumna, Mamo? Mam nadzieję, że tak. 

Przyjdzie dziś nasz mały łasuch i klepiąc się po kochanym brzuszku, zrobi "mmmmm...". Słodkości najmilsze.

Za chwilę jadę po pączki. Te z konfiturą malinową.

wtorek, 25 lutego 2014

Sama sobie

No i zobacz, Mamo. Rozchorowałam się. Akurat teraz, gdy O. na świecie i chciałabym ją jak najszybciej zobaczyć.

Zarejestrowałam się do lekarza, pojechałam na wizytę (Ależ sztywniara z tej pani doktor! Nawet się nie uśmiechnęła, gdy wspomniałam o narodzinach bratanicy!), wykupiłam leki w aptece. Zwolnienie w biurze do końca tygodnia.

Bez sensu to chorowanie. Bez Twojego rosołu, herbaty przez Ciebie podanej. Bez telefonów kontrolnych z pracy. Bez marudzenia, że to na własne życzenie ta choroba, bo przecież się za lekko ubieram. I bez chłodnej dłoni nad ranem, która sprawdzi mi czoło, czy gorące.

Moje czoło puste. Sama muszę teraz dbać o siebie. Myśleć bardziej dojrzale.

Sama sobie być Mamą.

niedziela, 23 lutego 2014

Jest

Doczekaliśmy się.

Dziś, 23 lutego 2014 roku, o godzinie 11.30 urodziła się maleńka O. Ważyła 3340g i mierzyła 56 cm. M. i J. pijani szczęściem.

Pyzucha ma kuzynkę, ja mam drugą bratanicę. Jasne, że płakałam z radości. To taka radość w czystej postaci. Że jest. Że już Jest.

Zastanawiałam się wczoraj wieczorem, gdzie też się podziewasz, gdy nie mogłam przez półtorej godziny znaleźć naszego nieusłuchanego psiuna-uciekiniera. I gdy z całym impetem i wielką złością (znów pokłóciłam się z Tatą, wiesz o co) wjechałam w auto mojego M., zapominając, że w ogóle stoi na podwórku.

Miałam Ci za złe, że zapomniałaś o mnie. Że nie czuwasz nade mną.

Teraz wszystko rozumiem. Ty po prostu czuwałaś przy O. i pilnowałaś jej szczęśliwych narodzin.

Gratulacje, podwójna Babciu...

sobota, 22 lutego 2014

Odgrywanie ról

Soboty i niedziele w naszym domu od lat miały podobny rytm. Lubiłam tą przewidywalność, tą stałość. Tak trochę próbuję ją utrzymać i teraz, ale wiesz, niezupełnie się da.

Soboty to był czas porannych zakupów. Oj, nie dla nas wylegiwanie się w łóżku! Świeże warzywa, mięso, coś na obiad, coś na deser. Czasem jakiś ciuch. Powrót do domu, szybkie śniadanie i...do pracy! Ty na dole, ja u góry. Porządki, porządki, porządki. Późny obiad. I...chwila spokoju. Nie było dla nas nic przyjemniejszego od posiedzenia w sobotę wieczorem w czystym domu, z kieliszkiem wina i obejrzenie jakiejś głupiej komedii. Nasze chwile relaksu.

Niedziele za to zawsze spokojniejsze. Można dłużej pospać, celebrować ładne i pyszne śniadanie w ulubionym gronie. Potem kościół. Po mszy szykowanie obiadu, na który zazwyczaj przychodził ktoś więcej. Najbardziej cieszyły odwiedziny P., E. i naszej Pyzuchy najsłodszej. I tak upływała ta niedziela w radosnej, rodzinnej atmosferze. Wieczorem, po zmyciu naczyń i podłóg, znów siadałyśmy z kieliszkiem wina/filiżanką kawy i gadałyśmy. O tym, jak ta Pyzucha urosła, jaka śmieszna jest, a jaka mądra. Mogłyśmy tak bez końca. Ona była zawsze ulubionym tematem.

To były dobre weekendy i bardzo na nie czekałam. Teraz? Dalej robię zakupy i sprzątam w soboty, staram się organizować rodzinny obiad, a wieczorem siadam i gadam z Babcią. 

Tylko że, Mamo, to wszystko takie udawane. Pozbawione naturalnej radości. Dalej odgrywamy swoje role po prostu.

Pustka po Tobie jest niemal namacalna.

czwartek, 20 lutego 2014

Poranki

Najtrudniejszą porą dnia są teraz poranki. Mogłoby się wydawać, że wieczory, ze swoją mroczną i melancholijną aurą. Ale nie. Wieczorami mam serialowo-herbatowe rytuały z Babcią, trochę przeglądania internetu, fragment książki. Zajmuję myśli i jakoś idzie. Jakoś. To słowo, którego często używam. "Co u Ciebie? Jak leci?" - Jakoś. "Jak się trzymasz?" - Jakoś.

Bo co mam odpowiedzieć?

Poranki były nasze. Zaglądałaś do mojego pokoju i niemal szeptem pytałaś "Śpisz?". Zawsze słyszałam ten szept i od razu wstawałam. Czajnik z wodą bulgotał. Ulubione filiżanki ze srebrną obwódką już czekały. Kawa mielona dla Ciebie, rozpuszczalna dla mnie. Siadałyśmy przy stole, wyglądałyśmy przez okno, ustalałyśmy plan dnia.

W tamten wtorek kawę wypiłam sama. Pomyślałam, że pewnie chcesz dłużej pospać. Czasem tak się zdarzało. Żadnego uczucia niepokoju. A potem, sama wiesz.

Kawa nie smakuje już jak dawniej. Ma dziwnie słony smak.

środa, 19 lutego 2014

Poza tym

Ostatni dzień starego roku. Niezapowiedziana wizyta koleżanki N. Unikanej przeze mnie jak ognia ze względu na swoją pasję opowiadania o cudownym Bogu. Nie odpisywałam i nie odbierałam telefonów, więc stwierdziła, że wpadnie. Na jakiej podstawie sądziła, że to dobry pomysł?

N: A jak Wam się układa z M.?
Ja: Dobrze.
N: A jak tam w pracy?
Ja: Okej.
N: No, czyli poza tym wszystko u Ciebie w porządku!

Tak, N. Poza tym, że moja Mama umarła kilka tygodni temu, to wszystko u mnie w porządku.

Chociaż tyle

Pierwszy raz od kilku dni nie obudziło mnie słońce. Jak dobrze. Chociaż tego mi oszczędzono. Ja wiem, że wszystkich cieszy ta wiosna w środku zimy, jednak nie mnie. Wolę gdy jest ponuro i pochmurnie. Wolę deszcz.

Ty tak kochałaś słońce. Wstawałaś wczesnym rankiem i nim ja zdążyłam zwlec się w końcu z łóżka, Ty już byłaś po zakupach, dwóch partiach prania, wykonałaś kilka telefonów, wymyśliłaś dzisiejszy obiad z deserem. No i oczywiście zrobiłaś mi pyszne śniadanie. Byłaś niemożliwa, szalona, jedyna w swoim rodzaju. Niby często Ci to powtarzałam, a jednak teraz myślę że zbyt rzadko. 

Właśnie dlatego nie znoszę słońca. Ono mnie drażni potwornie swoją radością, szczypie w oczy i przygnębia. Bo jest słońce, a nie ma Ciebie. Jeszcze bardziej odczuwam przez to Twój brak. Słońce odbija się promieniami od pustych ścian. A ja wtedy prawie chodzę po ścianach. Z tęsknoty. Z bólu.

A przecież przyjdzie wiosna, potem lato. Jak to znieść... Jak to przetrwać? Masz dla mnie jakąś radę, Mamo?