niedziela, 15 czerwca 2014

Dziewczyna w czerni

Ponad dziewięć miesięcy temu zrosłam się z czernią. To było dla mnie tak oczywiste jak karp na Wigilię.

Nie lubiłaś, gdy chodziłam na czarno. Na wspólnych zakupach zawsze odradzałaś mi ubrania w tym kolorze. W dniu Twojej śmierci miałam tylko jedną czarną bluzkę.

Teraz moje zakupy są dosyć proste. Szukam tylko czerni. Chodzę tak bardzo na czarno, jak tylko się da. Czasem pozwolę sobie na granatowe spodnie, albo chustkę w białe groszki. Najlepiej jednak czuję się wtedy, gdy cała od stóp do głów jestem czarna. 

Nie jest to ani grą, ani pozą, ani epatowaniem żałobą. To jestem ja. Nie wyobrażam sobie teraz siebie inaczej. Czułabym się fałszywie w białej bluzce czy fioletowym swetrze. Moja dusza jest czarna. Moja samotność i moja tęsknota mają ten kolor. 

Niektórzy próbują mnie namawiać, abym zaczęła rozjaśniać swoje stroje. Nawet tata z babcią. Ucinam takie rozmowy bardzo szybko. To ja decyduję o sobie. Koniec kropka.

Za tydzień ślub mojej najlepszej przyjaciółki. Inaczej to sobie kiedyś wyobrażałyśmy. Szalony wieczór panieński, tańce na weselu. Ale tak nie będzie. Nie zorganizuję jej panieńskiego, nie zatańczę na weselu, nie wypiję toastu. I ubiorę się na czarno, bo to jest teraz mój kolor. Niby dlaczego ze względu na ślub miałabym się przebierać i udawać kogoś innego? A. to rozumie i nigdy nie zrobiłaby mi wyrzutów z tego powodu. Cieszy ją sama moja obecność. Dlaczego nie każdy tak to widzi?

Nie porzucę czerni po roku żałoby. Ale nie wykluczone, że zacznę sobie stopniowo pozwalać na inne kolory. Szarości, granaty, brązy. Jednak w pewnym sensie do końca życia będę już w środku czarna. Bo żałoba po Mamie nie kończy się nigdy. To wiem na pewno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz