poniedziałek, 15 grudnia 2014

W grudniu

W grudniu, gdy wieczory długie lubiłyśmy przesiadywać w kuchni przy delikatnym świetle. Piłyśmy herbatę z miodem i cytryną, patrzyłyśmy za okno na przechodzących ludzi, przejeżdżające samochody. Rozmawiałyśmy o niczym. Tak po prostu. Tak zwyczajnie. Byłyśmy razem. Jak to matka z córką.

W grudniu, gdy do Świąt coraz bliżej robiłyśmy listy zakupów, żeby potem zapomnieć o nich i improwizować. Niby narzekałyśmy na tę przedświąteczną gorączkę, na sklepy pełne ludzi, na przetrawione pieniądze przez złudne promocje. Ale tak naprawdę - uwielbiałyśmy to. Ten nastrój, to oczekiwanie, te kiczowate ozdoby, wszechobecne kolędy. To było to. Nasz czas.

W grudniu, gdy Wigilia za moment biegałyśmy jak poparzone po domu. Jak zwykle wszystko na ostatnią chwilę, jak zwykle tyle jeszcze do zrobienia. Trochę nerwów, trochę narzekań. Marudzenia Twojego, pyskowania mojego. Ale potem nasz ulubiony moment. Już po opłatku, gdy siadaliśmy razem do stołu. I po prostu byliśmy dla siebie. Na spokojnie, bez pośpiechu. Rodzinnie.

W grudniu bez Ciebie jest mi ciężej niż zwykle. Wieczorne przesiadywanie w kuchni straciło swój urok. Zakupy w pojedynkę tylko przygnębiają. A Święta są jak...kara. Tylko kto i dlaczego nas tak karze?

W grudniu bez Ciebie nic nie ma sensu, Mamuś.

wtorek, 25 listopada 2014

Trwam dalej

Zamilkłam na trochę. Myślałam, że już tu nie wrócę.

Ale jakoś nie potrafię, Mamo.

Przetrwałam pierwszą rocznicę Twojej śmierci. Przetrwałam swoje 25. urodziny. Przetrwałam Wszystkich Świętych. Przetrwałam 2. urodziny N.

No więc trwam dalej.

Przede mną Święta Bożego Narodzenia.


I kolejna zima bez Ciebie.

czwartek, 7 sierpnia 2014

Kto wie?

Nie myślę o przyszłości. Nie planuję dalej niż na kilka dni do przodu. Nie snuję marzeń, pragnień. Już nie.

Kiedyś byłam w tym mistrzynią. Miałam w głowie ułożone sceny.

Scena zaręczyn.
Scena, w której mówimy rodzicom o dziecku.
Scena, gdy przyjeżdżamy z dzieciakami na Wigilię do rodziców.
Scena, gdy M. na konferencji, a do mnie na weekend przyjeżdża Mama.
Scena, gdy zabieram Mamę na zagraniczne wakacje.

Tyle scen, które się już nie wydarzą. A przynajmniej nie będę już takie, jak w mojej głowie.

Cały mój ułożony, zaplanowany, idealny świat legł w gruzach. Stąpam po zgliszczach i próbuję każdego dnia przeżyć ten jeden dzień. Nie umiem już myśleć o przyszłości. To zbyt bolesne. I trochę dla mnie bez sensu.

Bo tak na dobrą sprawę...kto wie czy obudzę się jutro rano?

poniedziałek, 28 lipca 2014

Sezon ogórkowy

Mamo, nie uwierzysz. Zaprawiłam ogórki. Te z rodzynkami, plasterki i konserwowe. Naprawdę. Jasne, że przy pomocy Babci, ale jednak większą część zrobiłam sama. Myślę, że byłabyś dumna.

Zostało nam jeszcze kilka słoików z ubiegłego roku. Twoje zaprawy. Są dla mnie jak relikwie. 

Trochę to głupie.

czwartek, 24 lipca 2014

Guła

Dziś M. nazwał mnie gułą. W żartach, przypadkiem. Nigdy wcześniej tak nie mówił.

Nie mógł też wiedzieć, że tak właśnie nazywała mnie czasem Mama.

Oj, Ty Guło!
Gdzie jest ta moja Guła?
Co robi ta Guła?
O, Guła wróciła!

To brzmiało niesamowicie czule i żartobliwie w jej ustach. Lubiłam, gdy mnie tak nazywała. Zapomniałam jednak zupełnie o tym określeniu. I gdy M. go dziś użył, to poczułam się tak...

...strasznie opuszczona.

środa, 23 lipca 2014

Lustro

Niektórzy ludzie piją do lustra. Z bezsilności, z samotności, nie wiem.

Ja do lustra sobie czasem płaczę. Siadam na korytarzu, naprzeciw tego naszego wielkiego lustra, które ciągnie się od podłogi aż do sufitu, i płaczę. Taki mój sposób na samotność. Wpatruję się w swoje własne oczy i szukam w nich Ciebie. Bo to przecież po Tobie je mam. Identyczne. Każdy zawsze zwracał nam na to uwagę. I gdy patrzę w te oczy, to znów wracają wspomnienia. Przypominają mi się te wszystkie chwile, gdy Cię malowałam. Dotykałam delikatnych powiek, wygładzałam brwi, tuszowałam rzęsy. Niemal czuję fakturę Twojej skóry, gdy o tym myślę. Te nasze babskie sprawy. Tak mi ich brakuje...

Niedługo mój urlop. Najchętniej wyjechałabym gdzieś sama na odludzie na całe dwa tygodnie. Ale przecież nie mogę, mam obowiązki.

czwartek, 17 lipca 2014

Realna abstrakcja

To już jutro. Jutro postawią Ci Twój Własny Pomnik. To nie będzie już tylko krzyż z Twoim imieniem wbity przy grobie pradziadków. Ale to będzie Twój Grób.

Nie zdecydowaliśmy się w końcu na zdjęcie. Te dowodowe miałaś nieudane, sama wiesz. Myślę, że byś nie chciała, żeby je dawać na siłę. Może tak będzie lepiej.

Ale chodzenie na cmentarz i tak stanie się o wiele trudniejsze.

Dodaj mi sił, Mamo...

poniedziałek, 14 lipca 2014

Czy kiedykolwiek?

Wiesz, Mamo, śniło mi się, że M. mi się oświadczył. Tak głupio i nieporadnie, bez inwencji, a pierścionek był okropnie brzydki. Najpierw się zgodziłam, a potem powiedziałam, że jednak nic z tego. Że nie chcę. Że nie ma mowy.

Wszyscy znajomi wokół się zaręczają, biorą śluby, rodzą dzieci. Tylko ja tkwię w jakiejś dziwnej próżni. Wszystko co sobie kiedyś zaplanowałam, wymarzyłam, uleciało daleko. Niby nadal myślę czasem o Zosi i Jaśku, których imiona zostały przez Ciebie zaaprobowane. Nie znikło moje ogromne pragnienie macierzyństwa.

Ale zaręczyny, ślub? Kiedyś tego chciałam, teraz mnie to przeraża, zniechęca, osłabia. Nie umiem tego dobrze wyjaśnić. Chyba po prostu Twoje odejście sprawiło, że te kwestie zupełnie straciły dla mnie na wartości. Bo nie będą już takie, jakie być powinny. Więc właściwie po co w ogóle?

Dałam M. jasno do zrozumienia, że póki co nie chcę ani pierścionka, ani deklaracji. Muszę najpierw poskładać na nowo siebie i swój świat. Muszę stanąć mocno na nogach. Muszę dać sobie czas.

piątek, 11 lipca 2014

Wspólnota

Z nikim nie czuję takiej wspólnoty dusz, jak z inną dziewczyną, która straciła mamę. Nawet jeśli to postać z serialu lub książki. Albo nawet aktorka. Utożsamiam się z nią. Rozumiemy się.

Stara znajoma z gimnazjum. Wcale nie bliska koleżanka ze studiów. Daleka kuzynka. Młoda dramatopisarka, której twórczość lubię. Agata Przybysz z Prawa Agaty. Alicja Keller z Lekarzy. Joanna Koroniewska. Marta Kaczyńska.

Gdyby myślę o nich, widzę jedno - utratę mamy.
Gdy myślę o innych znajomych, których na co dzień spotykam, też widzę jedno - oni mają mamę.

Często w towarzystwie nachodzi mnie taka refleksja, że ci wszyscy ludzie wokół są szczęściarzami, bo ich mamy żyją. A ja jako jedyna nie mogę już do swojej Mamy zadzwonić czy pojechać na obiad.

To są tak natrętne myśli, tak bezwiedne, że naprawdę trudno się od nich uwolnić.

Brakuje mi w moim otoczeniu kogoś, kto by mnie naprawdę mógł zrozumieć. Nie mam siostry, a z braćmi jest jednak trochę inaczej.

Czasem czuję się jak na bezludnej wyspie.

czwartek, 10 lipca 2014

Dzięsięć, dwadzieścia

Gdy urodziła się N., to dziesiąty dzień miesiąca stał się naszym ulubionym. Pyzunia co miesiąc dostawała od nas jakiś prezent. Czekałyśmy bardzo na każdy dziesiąty. I cieszyłyśmy się z niego jak wariatki. Dwie wariatki, ciocia i babcia, zakochane po uszy w małym człowieku.

Dziesiąty września miał być fajnym dniem. Pewnie poszłybyśmy do Laleczki z kolejnym prezentem. Na jej dziesiąty miesiąc życia. Pewnie tak...

Jednak ten dzień na zawsze pozostanie już słodko-gorzki.

Dokładnie dziesiątego dnia miesiąca, w dziesiątym miesiącu N., odeszłaś od nas.

A dziś mija właśnie dziesięć miesięcy od tamtego przeklętego dnia. 

N. jest dwa razy starsza niż wtedy, gdy byłaś obok. To takie szczęśliwe dziecko. Tak radosne i beztroskie. Tak kochane i szalone. Byłabyś zachwycona. I dumna jak paw. Żałuję, że nie możesz. I żałuję, że N. nie ma już przy sobie najlepszej babci świata. 

Dziwne i okrutne to wszystko. A ja wcale nie czuję się silniejsza, niż w dniu Twojej śmierci. Frazes o leczeniu ran przez czas - dla mnie póki co nie znaczy nic.

poniedziałek, 7 lipca 2014

Kruszę się

Zbliża się kolejny dziesiąty. I już czuję, jak kolejny raz się kruszę. Coraz mniej czasu potrzeba mi do oczu pełnych łez. Coraz błahsze stają się powody duszności. Coraz szybciej opadam z sił.

Potem będzie chwilę z górki...

...do następnego dziesiątego.

sobota, 5 lipca 2014

Te chwile ważniejsze, trudniejsze

To że brakuje mi Ciebie na co dzień, to rzecz oczywista. Żyję z tą pustką od prawie dziesięciu miesięcy. Nie, nie przyzwyczaiłam się. Może jedynie trochę oswoiłam. Co by nie oszaleć.

Jednak są takie chwile, gdy ten brak odczuwam dużo mocniej. Gdy tęsknię bardziej. Gdy pustka po Tobie jest nie do wytrzymania. 

Moje urodziny. Odebranie dyplomu ze studiów. Roczek N. Wigilia. Narodziny O. Wielkanoc. Dzień Matki. Twoje urodziny. Urodziny chłopaków, Taty. 

A teraz jeszcze chrzciny O. Już jutro.

Tyle pięknych i ważnych momentów, które powinnyśmy wspólnie przeżywać. Wspólnie się do nich przygotowywać, a potem wspólnie o nich rozmawiać. 

Słabo mi na samą myśl, ile jeszcze takich chwil przede mną...

piątek, 4 lipca 2014

Pozazdrościć

Biuro. Za minutę czternasta. Pakując swoje rzeczy, żartujemy z kolegą obok, że trzeba szybko uciekać, nim komukolwiek przyjdzie do głowy poprosić nas o nadgodziny.

R: Mama obiad gotuje, do domu trzeba jechać!
Ja: (cicho) Pozazdrościć...


Dla mnie już nikt nie gotuje obiadów. No, ewentualnie Babcia. Ale to przecież nie to samo.

wtorek, 1 lipca 2014

Świeża pościel i trufle

Gdyby policzyć, ile razy w ciągu dnia moje myśli kierują się w Twoją stronę, wyszłyby tego dziesiątki. A może setki? Właściwie cały czas jesteś w mojej głowie. Gadam do Ciebie, opowiadam Ci o wszystkim, czasem się na Ciebie denerwuję. Wariatka, stwierdzą niektórzy.

Jednak są takie momenty w mojej codzienności, gdy te myśli są silniejsze, uczucia bardziej intensywne. Gdy wspomnienia atakują w sposób zupełnie bezwiedny.

Wczoraj na przykład - ubierałam sobie świeżą, pachnącą, wyprasowaną pościel. I gdy potem tak leżałam w nocy, przyjemnie otulona, przypomniały mi się te wszystkie studenckie powroty z Poznania, na weekend do domu, gdzie czekała na mnie świeża pościel, przygotowana przez Ciebie. Bardzo dbałaś o to, aby te parę dni w domu rodzinnym były najlepsze z możliwych. I były. Uwielbiałam te powroty. Dawały mi wiele energii i radości. Zawsze bardzo na nie czekałam. 

Ile bym dała.......

A dziś w sklepie zauważyłam nasze trufle. Nie jadłam ich całe miesiące. Kupiłam garść do kawy. A jedząc, czując znajomy smak, wspominałam sobie Twój uśmiech. I ten błysk w oku, gdy sięgając po kolejnego cukierka, mówiłaś: "A, tyle nasze! Raz, nie zawsze!".

Kocham Cię, Mamo. I tęsknię cholernie...

niedziela, 29 czerwca 2014

Pogodzić się z losem

Co jakiś czas jestem pytana o to czy pogodziłam się już z losem.

To jedno z tych pytań, których nienawidzę. 

"Jak się trzymasz?" 
"Dajesz radę?"
"Pozbierałaś się już?"

Przyznaję - nawet na zwykłe pytanie "Co u Ciebie?" jestem uczulona. 

Nie znoszę bezpośredniości i braku taktu u ludzi. Poziom mistrzowski osiągnęła ostatnio kobieta sprzedająca ciuchy w sklepiku na naszym targowisku. Oglądałyśmy z Babcią bluzki dla niej. Czarne. I obie również byłyśmy ubrano na czarno, wiadomo. A to babsko roześmiane, rozkrzyczane, wylatuje i woła do nas: "Na żałobę szukacie?". 

Nie, na wesele, kurwa mać. I co Cię to, głupia babo, obchodzi??!!

Odeszłam szybko bez słowa, żeby nie powiedzieć tego, co powyżej. Tego, co pomyślałam w tym momencie.

Bo ja chyba nigdy nie pogodzę się z losem. Owszem, będę żyć dalej, może nawet spróbuję być (jako tako) szczęśliwa. Będę się śmiać, żartować, spotykać z ludźmi. Ale nigdy, nigdy, nigdy nie pogodzę się z tym, że ktoś tak dobry, mądry, uczciwy, pracowity i aktywny. Ktoś tak wyjątkowy jak moja Mama umarł z dnia na dzień. Bez pożegnania. Umarł, choć powinien żyć jeszcze wiele lat. Wiele pięknych lat, na które zasłużył. 

Nie pogodzę się z tym, że w dniu moich zaręczyn nie będę mogła zadzwonić do Mamy z radosną nowiną. Że nie pomoże mi w wyborze sukienki ślubnej. Że nie będzie płakać na moim ślubie. Że nie przyjdzie na pierwszą kąpiel mojego dziecka. Że nie pozna moich dzieci... Że moje dzieci zostaną pozbawione tak świetnej Babci.

Nie tak miało być, Mamo.

środa, 18 czerwca 2014

Pełna abstrakcja

Rok temu pomagałam Ci wybrać sukienkę na wesele M. i J. 
Co sezon wybierałyśmy razem kurtkę lub buty zimowe.
Nawet lakier do paznokci musiałyśmy wybrać wspólnie.

Dziś, Mamo, wybierałam wzór Twojego cmentarnego pomnika. Stałam na ogromnej przestrzeni, a wokół pełno różnych, przykładowych nagrobków. I gdy już decyzja została podjęta, a ja podawałam kamieniarzowi Twoje dane do zapisania na tablicy, po raz kolejny to poczułam. Poczułam, że to moje życie obce jakieś. Jakbym oglądała film lub czytała książkę. Pełna abstrakcja.

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Unikam, uciekam

Jestem mistrzynią uniku. Unikam rozmów, które niebezpiecznie zmierzają w rejony rodziców, dzieciństwa, wspomnień. Szybko zmieniam temat. Uciekam, nim ktokolwiek zauważy.

Kiedyś nie zdawałam sobie sprawy, jak często zahacza się w rozmowach ze znajomymi o takie tematy.

Czasem łapię się na tym, że chcę już coś wtrącić, zarzucić jakąś anegdotą, jakimś naszym wspomnieniem adekwatnym do danej sytuacji. Ale za moment przypominam sobie... i milknę. Gryzę się w język. Skupiam na zatrzymaniu łez w oczach i złapaniu oddechu.

Bo mówić o Tobie w czasie teraźniejszym już nie mogę. A w czasie przeszłym - jeszcze nie potrafię.

Jestem gdzieś pomiędzy. Tkwię w próżni.

niedziela, 15 czerwca 2014

Dziewczyna w czerni

Ponad dziewięć miesięcy temu zrosłam się z czernią. To było dla mnie tak oczywiste jak karp na Wigilię.

Nie lubiłaś, gdy chodziłam na czarno. Na wspólnych zakupach zawsze odradzałaś mi ubrania w tym kolorze. W dniu Twojej śmierci miałam tylko jedną czarną bluzkę.

Teraz moje zakupy są dosyć proste. Szukam tylko czerni. Chodzę tak bardzo na czarno, jak tylko się da. Czasem pozwolę sobie na granatowe spodnie, albo chustkę w białe groszki. Najlepiej jednak czuję się wtedy, gdy cała od stóp do głów jestem czarna. 

Nie jest to ani grą, ani pozą, ani epatowaniem żałobą. To jestem ja. Nie wyobrażam sobie teraz siebie inaczej. Czułabym się fałszywie w białej bluzce czy fioletowym swetrze. Moja dusza jest czarna. Moja samotność i moja tęsknota mają ten kolor. 

Niektórzy próbują mnie namawiać, abym zaczęła rozjaśniać swoje stroje. Nawet tata z babcią. Ucinam takie rozmowy bardzo szybko. To ja decyduję o sobie. Koniec kropka.

Za tydzień ślub mojej najlepszej przyjaciółki. Inaczej to sobie kiedyś wyobrażałyśmy. Szalony wieczór panieński, tańce na weselu. Ale tak nie będzie. Nie zorganizuję jej panieńskiego, nie zatańczę na weselu, nie wypiję toastu. I ubiorę się na czarno, bo to jest teraz mój kolor. Niby dlaczego ze względu na ślub miałabym się przebierać i udawać kogoś innego? A. to rozumie i nigdy nie zrobiłaby mi wyrzutów z tego powodu. Cieszy ją sama moja obecność. Dlaczego nie każdy tak to widzi?

Nie porzucę czerni po roku żałoby. Ale nie wykluczone, że zacznę sobie stopniowo pozwalać na inne kolory. Szarości, granaty, brązy. Jednak w pewnym sensie do końca życia będę już w środku czarna. Bo żałoba po Mamie nie kończy się nigdy. To wiem na pewno.

sobota, 31 maja 2014

Dzień Dziecka

Gdy byłam mała, to w Dzień Dziecka zabierałaś mnie do Mc'Donalda i kupowałaś zestaw Happy Meal z zabawką. Czułam się wtedy najszczęśliwszym dzieckiem wszechświata. Prawdziwe święto. 

Potem, gdy już dorośliśmy z chłopakami, to mimo naszych dwudziestu paru lat nadal o nas pamiętałaś. Dostawaliśmy obowiązkowo jakieś ulubione słodycze. I zawsze wtedy powtarzaliśmy, że dopóki masz Mamę, to jesteś dzieckiem, a pełnoletniość nie ma tu nic do rzeczy.

....

Nikt mi jutro nie złoży życzeń i nie kupi ulubionych czekoladek.

Moje dzieciństwo skończyło się 10 września 2013 roku. Odeszło razem z Tobą.


wtorek, 20 maja 2014

Maj, bolesny tak

Tak bym chciała zasnąć i obudzić się już po dwudziestym szóstym. Po Dniu Matki, który atakuje mnie zewsząd. Z radia, sieci, telewizji, prasy, rozmów znajomych. A każda wzmianka - niczym kolejna szpila w serce.

Albo nie. Po dwudziestym siódmym. Po Twoich urodzinach, które zawsze dawały tyle radości. Teraz będzie tylko rozpacz i obezwładniająca tęsknota.

Albo...wcale?

środa, 30 kwietnia 2014

Nie wolno mi

Nie mogę się poddać. Nie wolno mi. 

Ostatnio życie mnie trochę przygniotło. Wyglądam źle. Czuję się źle, gdy na siebie patrzę. Muszę ruszyć naprzód. Zrobić coś dla siebie.

Wiem, że właśnie tego byś chciała dla mnie. Żebym zadbała o siebie. Żebym budziła w ludziach zachwyt a nie współczucie. 

Biorę się w garść, Mamo. Dla Ciebie. Dla siebie.

A że upadnę jeszcze wiele razy? Tak już musi być.

niedziela, 20 kwietnia 2014

Jak dziwnie

Rok temu o tej porze tańczyliśmy na weselu M. i J. Jacy beztroscy wtedy byliśmy. Jakie błahe były nasze problemy.

A teraz przyszła Wielkanoc. Pierwsza bez Ciebie. Dziwna bardzo przez to. Niby był koszyczek ze święconką i kucharzenie do późna w sobotę, niby było wielkanocne śniadanie, niby spotkania rodzinne wciąż. A jednak pusto tak i obco. Jakby te święta działy się poza mną. 

Wszystko nie tak.

Po raz pierwszy od narodzin (czyli to już prawie dwa miesiące) widziałam maleńką O. Nareszcie wróciła do domu po wszystkich szpitalnych perypetiach. Niestety ten powrót nie do końca taki, jakby się chciało. Bo miała wrócić zdrowa... Ach, Mamo. Jaka ona krucha. Boję się o nią potwornie.

...

Podobają Ci się tulipany ode mnie?


czwartek, 3 kwietnia 2014

Firanki

Przyszła wiosna, za moment już Wielkanoc. To jest ta pora, gdy szalałaś po domu z generalnymi porządkami. Podstawa - czyste okna i piękne, białe firanki. Robiłaś przy tym dużo zamieszania. Ach, jak mnie to kiedyś denerwowało! Dziś się nie dziwię. Ja byłam wygodnickim leniem, który nawet własnego okna w pokoju nie miał czasu wyczyścić. A firanki to w życiu nie wyprał i nie powiesił. Wszystko na Twojej biednej, kochanej głowie.

Ciekawe, co sobie myślisz, gdy patrzysz na mnie teraz?

wtorek, 1 kwietnia 2014

Chciałabym

...żebyś weszła teraz przez drzwi, z maleńką O. na rękach i krzyknęła: "Prima Aprilis! Ja wcale nie umarłam, a O. jest zdrowiusieńka!".

Ale nic z tego.

poniedziałek, 31 marca 2014

Wiosna

Twoja ulubiona pora roku.

Wszystko budzi się do życia. Rano promienie słońca głaszczą po policzkach. Można wywietrzyć pościel. Pranie wywiesić na linki w ogrodzie. Coraz bardziej kolorowe warzywa kupić na śniadanie. I energii jakoś więcej na wszystko.

Kochałaś wiosnę. Sama byłaś jak wiosna.

Mnie ta pora roku już tylko przygnębia. I jakbym wiecznie wstrzymywała oddech. Tak się teraz czuję.

czwartek, 27 marca 2014

Zły czas

Źle się u nas dzieje, Mamo. 

U O. zdiagnozowano poważną wadę jelit. Czekają ją ciężkie chwile. Jej zatroskanych rodziców również...

A ja się tak tylko zastanawiam... Czym żeśmy zasłużyli na to wszystko? Czy Twoje odejście to było za mało? Czemu ten cholerny los i ten niemiłościwy wcale Bóg tak nas doświadcza?

Nie rozumiem.
Kolejny raz nie rozumiem.

I chyba nigdy nie zrozumiem, dlaczego to właśnie tak, a nie inaczej poukładało się w naszym pięknym i beztroskim kiedyś życiu...

poniedziałek, 10 marca 2014

Pół roku

Pół roku temu zatrzymał się czas.
Pół roku temu zawalił się mój świat.
Pół roku temu pękło mi serce.

Pół roku. 
Dużo?
Mało?

Pół roku, a jakby to było wczoraj. Pamiętam każdy szczegół, choć wolałabym nie.

Od pół roku żyję życiem, którego dla siebie nie wybrałam i o które bym się nigdy nie podejrzewała.

Czas leczy rany?

Ani trochę, Mamo.

wtorek, 4 marca 2014

Dotrzymaj słowa

Maleńka O. ma dopiero dziesięć dni, a tyle już przeszła. Nadal w szpitalu, nadal badania. Coś jest nie tak z jelitami. Miejmy jednak nadzieję, że to nic poważnego. Nie wyobrażam sobie, aby mogło być inaczej. Nasza rodzina tyle już wycierpiała.Więcej niż żeśmy zasłużyli.

M. opowiadał, że śniłaś mu się. Zawołałaś go i powiedziałaś, że ma się nie martwić, że wszystko będzie dobrze, że Ty to załatwisz.

I ja wiem, że to prawda. Tak właśnie będzie.

Bo Ty zawsze dotrzymywałaś słowa, Mamuś.

sobota, 1 marca 2014

Krok w tył

Wydawało mi się już, że wypracowałam w sobie jako taką równowagę. Że przynajmniej pośród ludzi potrafię trzymać emocje, wyłączyć myślenie, wziąć się w garść. Że nie jestem jakoś szczególnie krucha. Aż czasem dziwiłam się sobie, że taka jestem silna. 

I pewnie byłam. I pewnie jeszcze będę.

Tylko że teraz, w te ostatnie dni, zrobiłam krok w tył. A nawet kilka kroków. Ciągle płaczę, nie radzę sobie z emocjami, nie mogę się na niczym skupić. Z jednej strony chce mi się krzyczeć, z drugiej - zasnąć i się już nie obudzić. Jak Ty.

Wróciłam do środków uspokajających, z których korzystałam w tych pierwszych dniach. Poważnie zastanawiam się też nad psychologiem/psychiatrą i grupą wsparcia dla osób w żałobie. Sama sobie nie poradzę. Szczególnie, że w Tacie nie mam żadnego oparcia. Zamiast tego dodaje mi tylko zmartwień i bólu. Może kiedyś zrozumie, że robi źle. Tylko żeby nie było już za późno.

To chorobowe chyba mnie tak rozmiękczyło. Miałam za dużo czasu na myślenie, rozpamiętywanie, rozdrapywanie. Od poniedziałku do pracy. I dobrze. 

czwartek, 27 lutego 2014

Na słodko

Mamy dziś Tłusty Czwartek. Jedno z Twoich ulubionych świąt. "Raz, nie zawsze!" - mówiłaś, zjadając kolejnego pączka. Najlepiej takiego z konfiturą malinową z Cukierni Staropolskiej. W zeszłym roku się spóźniłyśmy, nie było Twoich wyczekanych pączków. 

Wczorajszy wieczór spędziłam z Babcią na pieczeniu drożdżowych rogalików. Wspominałyśmy Cię. Tobie zawsze wychodziły takie pyszne, równiutkie, idealne. Nasze trochę nieporadne, ale pełne starań. Jesteś z nas dumna, Mamo? Mam nadzieję, że tak. 

Przyjdzie dziś nasz mały łasuch i klepiąc się po kochanym brzuszku, zrobi "mmmmm...". Słodkości najmilsze.

Za chwilę jadę po pączki. Te z konfiturą malinową.

wtorek, 25 lutego 2014

Sama sobie

No i zobacz, Mamo. Rozchorowałam się. Akurat teraz, gdy O. na świecie i chciałabym ją jak najszybciej zobaczyć.

Zarejestrowałam się do lekarza, pojechałam na wizytę (Ależ sztywniara z tej pani doktor! Nawet się nie uśmiechnęła, gdy wspomniałam o narodzinach bratanicy!), wykupiłam leki w aptece. Zwolnienie w biurze do końca tygodnia.

Bez sensu to chorowanie. Bez Twojego rosołu, herbaty przez Ciebie podanej. Bez telefonów kontrolnych z pracy. Bez marudzenia, że to na własne życzenie ta choroba, bo przecież się za lekko ubieram. I bez chłodnej dłoni nad ranem, która sprawdzi mi czoło, czy gorące.

Moje czoło puste. Sama muszę teraz dbać o siebie. Myśleć bardziej dojrzale.

Sama sobie być Mamą.

niedziela, 23 lutego 2014

Jest

Doczekaliśmy się.

Dziś, 23 lutego 2014 roku, o godzinie 11.30 urodziła się maleńka O. Ważyła 3340g i mierzyła 56 cm. M. i J. pijani szczęściem.

Pyzucha ma kuzynkę, ja mam drugą bratanicę. Jasne, że płakałam z radości. To taka radość w czystej postaci. Że jest. Że już Jest.

Zastanawiałam się wczoraj wieczorem, gdzie też się podziewasz, gdy nie mogłam przez półtorej godziny znaleźć naszego nieusłuchanego psiuna-uciekiniera. I gdy z całym impetem i wielką złością (znów pokłóciłam się z Tatą, wiesz o co) wjechałam w auto mojego M., zapominając, że w ogóle stoi na podwórku.

Miałam Ci za złe, że zapomniałaś o mnie. Że nie czuwasz nade mną.

Teraz wszystko rozumiem. Ty po prostu czuwałaś przy O. i pilnowałaś jej szczęśliwych narodzin.

Gratulacje, podwójna Babciu...

sobota, 22 lutego 2014

Odgrywanie ról

Soboty i niedziele w naszym domu od lat miały podobny rytm. Lubiłam tą przewidywalność, tą stałość. Tak trochę próbuję ją utrzymać i teraz, ale wiesz, niezupełnie się da.

Soboty to był czas porannych zakupów. Oj, nie dla nas wylegiwanie się w łóżku! Świeże warzywa, mięso, coś na obiad, coś na deser. Czasem jakiś ciuch. Powrót do domu, szybkie śniadanie i...do pracy! Ty na dole, ja u góry. Porządki, porządki, porządki. Późny obiad. I...chwila spokoju. Nie było dla nas nic przyjemniejszego od posiedzenia w sobotę wieczorem w czystym domu, z kieliszkiem wina i obejrzenie jakiejś głupiej komedii. Nasze chwile relaksu.

Niedziele za to zawsze spokojniejsze. Można dłużej pospać, celebrować ładne i pyszne śniadanie w ulubionym gronie. Potem kościół. Po mszy szykowanie obiadu, na który zazwyczaj przychodził ktoś więcej. Najbardziej cieszyły odwiedziny P., E. i naszej Pyzuchy najsłodszej. I tak upływała ta niedziela w radosnej, rodzinnej atmosferze. Wieczorem, po zmyciu naczyń i podłóg, znów siadałyśmy z kieliszkiem wina/filiżanką kawy i gadałyśmy. O tym, jak ta Pyzucha urosła, jaka śmieszna jest, a jaka mądra. Mogłyśmy tak bez końca. Ona była zawsze ulubionym tematem.

To były dobre weekendy i bardzo na nie czekałam. Teraz? Dalej robię zakupy i sprzątam w soboty, staram się organizować rodzinny obiad, a wieczorem siadam i gadam z Babcią. 

Tylko że, Mamo, to wszystko takie udawane. Pozbawione naturalnej radości. Dalej odgrywamy swoje role po prostu.

Pustka po Tobie jest niemal namacalna.

czwartek, 20 lutego 2014

Poranki

Najtrudniejszą porą dnia są teraz poranki. Mogłoby się wydawać, że wieczory, ze swoją mroczną i melancholijną aurą. Ale nie. Wieczorami mam serialowo-herbatowe rytuały z Babcią, trochę przeglądania internetu, fragment książki. Zajmuję myśli i jakoś idzie. Jakoś. To słowo, którego często używam. "Co u Ciebie? Jak leci?" - Jakoś. "Jak się trzymasz?" - Jakoś.

Bo co mam odpowiedzieć?

Poranki były nasze. Zaglądałaś do mojego pokoju i niemal szeptem pytałaś "Śpisz?". Zawsze słyszałam ten szept i od razu wstawałam. Czajnik z wodą bulgotał. Ulubione filiżanki ze srebrną obwódką już czekały. Kawa mielona dla Ciebie, rozpuszczalna dla mnie. Siadałyśmy przy stole, wyglądałyśmy przez okno, ustalałyśmy plan dnia.

W tamten wtorek kawę wypiłam sama. Pomyślałam, że pewnie chcesz dłużej pospać. Czasem tak się zdarzało. Żadnego uczucia niepokoju. A potem, sama wiesz.

Kawa nie smakuje już jak dawniej. Ma dziwnie słony smak.

środa, 19 lutego 2014

Poza tym

Ostatni dzień starego roku. Niezapowiedziana wizyta koleżanki N. Unikanej przeze mnie jak ognia ze względu na swoją pasję opowiadania o cudownym Bogu. Nie odpisywałam i nie odbierałam telefonów, więc stwierdziła, że wpadnie. Na jakiej podstawie sądziła, że to dobry pomysł?

N: A jak Wam się układa z M.?
Ja: Dobrze.
N: A jak tam w pracy?
Ja: Okej.
N: No, czyli poza tym wszystko u Ciebie w porządku!

Tak, N. Poza tym, że moja Mama umarła kilka tygodni temu, to wszystko u mnie w porządku.

Chociaż tyle

Pierwszy raz od kilku dni nie obudziło mnie słońce. Jak dobrze. Chociaż tego mi oszczędzono. Ja wiem, że wszystkich cieszy ta wiosna w środku zimy, jednak nie mnie. Wolę gdy jest ponuro i pochmurnie. Wolę deszcz.

Ty tak kochałaś słońce. Wstawałaś wczesnym rankiem i nim ja zdążyłam zwlec się w końcu z łóżka, Ty już byłaś po zakupach, dwóch partiach prania, wykonałaś kilka telefonów, wymyśliłaś dzisiejszy obiad z deserem. No i oczywiście zrobiłaś mi pyszne śniadanie. Byłaś niemożliwa, szalona, jedyna w swoim rodzaju. Niby często Ci to powtarzałam, a jednak teraz myślę że zbyt rzadko. 

Właśnie dlatego nie znoszę słońca. Ono mnie drażni potwornie swoją radością, szczypie w oczy i przygnębia. Bo jest słońce, a nie ma Ciebie. Jeszcze bardziej odczuwam przez to Twój brak. Słońce odbija się promieniami od pustych ścian. A ja wtedy prawie chodzę po ścianach. Z tęsknoty. Z bólu.

A przecież przyjdzie wiosna, potem lato. Jak to znieść... Jak to przetrwać? Masz dla mnie jakąś radę, Mamo?